Nadszedł ten dzień, dzień próby, czy damy radę, czyli wizyta w Universal Studio, gdzie otwarto nową atrakcję: Czarodziejski Świat Harrego Pottera.
Wiedzieliśmy z gazet, że pięć tysięcy ludzi stało w kolejce, żeby wejść jako jedni z pierwszych do parku, gdy otwierano go pod koniec czerwca. Jest to konkurencja dla Disneylandu. 20 akrów powierzchni parku jest wystylizowanych na angielski klimat opisany w książkach J.K. Rowling. Na otwarciu pierwszych gości witał osobiście odtwórca głównej roli w filmowej – Daniel Radclife. Ponoć, żeby wejść do Świata Harrego Pottera trzeba być przed bramą parku najpóźniej godzinę przed jego otwarciem. Tak więc nastawiliśmy budzik na 6:00 rano i mimo wszelkich starań dojechaliśmy na 8:30, a park jest czynny od 9:00. Pełni obaw, że nie wejdziemy ustawiliśmy się w kolejkę, która wiła się przez połowę parku Island of Adventure. W końcu dotarliśmy i wpuszczono nas na ulicę Pokątną i to co zobaczyliśmy zapiera dech.
Czarodziejski Świat Harry’ego Pottera był przygotowywany przez pięć lat, ale wszelkie szczegóły dotyczące jego atrakcji były utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Nie wiedzieliśmy co będzie można zobaczyć. Okazało się, że na ulicy Pokątnej można skosztować soku z dyni, kupić fasolki różnych smaków.
lub wybrać sobie własną różdżkę w sklepie Ollivandera.
Na ulicy Pokątnej jest też księgarnia, a na wystawie stoją najnowsze dzieła Gilderoy-a Lockharta
Największa atrakcja to przejażdżka “Harry Potter i Zakazana Podróż”, która zaczyna się Hogwart-cie. Zanim wsiądzie się do wagonika trzeba przejść prze zamek. Dzięki temu zobaczyliśmy gabinet profesora Dumbledore’a, wspólny pokój w Gryffindoru oraz pracownię obrony przed ciemnymi mocami. Ściany korytarzy, którymi przechodziliśmy były obwieszone obrazami, na których poruszały się lub mówiły do nas różne postacie. Kolejka była na 120 minut oczekiwania. Po półtorej godzinie stania doszliśmy do tablicy z ostrzeżeniami, na której było napisane, że wagonik jedzie do tyłu, do przodu, w dół i w górę, nagle się zatrzymuje. Wtedy syn się przestraszył i powiedział, że on nie wsiądzie. Co było robić. Siłą go nie zaciągnę. Wyszliśmy z kolejki i ustawiliśmy się w kolejną, tym razem do sklepu z różdżkami. Kolejka była na kolejne 2h stania. Trwa to tyle, ponieważ do sklepu jednorazowo jest wpuszczanych tylko 30 osób i z tych 30 osób sprzedawca wybiera jedną, której dobiera odpowiednią różdżkę. Cała reszta po „mini przedstawieniu” może przejść do sklepu „komercyjnego” i tam dokonać zakupu. Kiedy po tych dwóch godzinach, w końcu weszliśmy poczuliśmy się jak w filmie. Sklep jest mały, od ziemi, aż po sufit na półkach leżą zakurzone pudełka z różdżkami, a na schodach stoi sprzedawca. Po chwili zszedł do nas i wybrał osobę, której będzie szukać różdżki i wybrał mojego synka. To co było dalej to kawałeczek magicznego świata. Synkowi odebrało mowę, ledwo odpowiadał yes, ja musiałam mówić za niego. Nie ma co pisać.
Stojąc do sklepu z różdżkami słyszałam jak wszyscy zachwycają się przejażdżką, na którą synek nie chciał iść. Porozmawiałam z tymi, którzy już byli i rozwiali obawy synka, że jest to szybkie. Namówiłam go, żeby spróbował. O tej porze czas oczekiwania to tylko 75 minut. Jednak udało mi się znaleźć skrót i wejść w kolejkę w miejscu, w którym ją opuściliśmy. Było warto!!!
Coś niebywałego. Lecieliśmy po korytarzach Hogwartu, potem za Harrym na meczu quiddicha próbowaliśmy złapać znicz, a dodatkowo zakazany las i inne miejsca z książek o Harrym Potterze. Czad!!! W nagrodę za odwagę kupiłam synkowi koszulkę polo w kolorach Gryffindoru, z numerem 7 i napisem na plecach POTTER. Dziś nie było mowy, żeby założył inną bluzkę.
Po tych dwóch atrakcjach zarządziłam wycieczkę do toalety, a tam słychać było jęczącą Martę – oczywiście w damskiej.
Postanowiliśmy pochodzić sobie i zobaczyć co jeszcze jest nam znanego. Trafiliśmy do sklepu ze słodyczami i kupiliśmy fasolki. Pech chciał, że ja trafiłam na jakąś ohydną i synek stwierdził, że to pewnie o smaku wymiocin. Świetna zabawa. Poszliśmy jeszcze na dworzec i peron, żeby zobaczyć ekspres, który zawozi uczniów do szkoły dla czarodziejów.
Kiedy obeszliśmy całość, stwierdziliśmy, że nie mamy już na nic siły i wróciliśmy sami autobusem do hotelu.Resztę dnia spędziliśmy już wszyscy razem nad basenem, a wieczorem mąż zabrał nas na kolację do amerykańskiej restauracji z wystrojem lat pięćdziesiątych i zjedliśmy pyszną kolacyjkę.